Przez ponad pięćdziesiąt lat Portugalki były zmuszone czekać trzysta dni od rozwodu, by móc ponownie wyjść za mąż. Wszystko za sprawą „domniemanego ojcostwa”, które automatycznie przypisywało ojcostwo mężowi kobiety. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, 19 lipca, na ostatniej sesji przed wakacjami, portugalski parlament zatwierdzi zmianę kodeksu cywilnego.
Wprowadzone w 1967 roku prawo ustalało, że kobieta będąca w związku małżeńskim po zatwierdzeniu rozwodu nie może wziąć ślubu przez 300 dni, a mężczyzna przez 180. Jedynym sposobem, który skracał czas oczekiwania do 6 miesięcy było przedstawienie przez kobietę notarialnego oświadczenia lekarskiego, które poświadczało, że nie jest w ciąży. Wprowadzone podczas osłabienia dyktatury Salazara zmiany w kodeksie cywilnym były „rewolucją” w portugalskim prawie, które dotychczas wymagało zgody męża nawet na opuszczenie kraju jego żonę. Konserwatywny reżim otwarcie nazywał kobietę przedmiotem i własnością mężczyzny, ucząc uległości najpierw wobec ojca i brata, a później męża i syna.
Sama sprawa „domniemanego ojcostwa” w portugalskim parlamencie znajdowała się od początku lat dziewięćdziesiątych. W większości przypadków górę brało jednak niezdecydowanie posłów i niska pozycja kobiet w portugalskim społeczeństwie. Niektórzy posłowie domagali się, by czas „oczekiwania” został wyrównany u kobiet i u mężczyzn, inni domagali się całkowitego zrezygnowania z tego prawa, a partie komunistyczne opowiadały się za całkowitą rezygnacją z instytucji rozwodu mając na uwadze ciągły wzrost stosunku małżeństw do rozwodów.
Aktualnie w Portugalii rozpada się 7 na 10 małżeństw w pierwszych dziesięciu latach od ich zawarcia, a ponad połowa dzieci rodzi się w konkubinatach. Dziesiąty rok z rzędu nasiliło się również zjawisko przemocy domowej. W ubiegłym roku odnotowano ponad 30 tys. ofiar, z czego 80 procent to kobiety. 28 z nich zostało zabitych.